sobota, 18 lutego 2017
MORBID ANGEL - ALTARS OF MADNESS [1989]
"Ołtarze Szaleństwa", czyli debiut jednego z największych zespołów death-metalowych ukazał nam inne oblicze tegoż gatunku. Gdy nurt ten dopiero co przybierał kształt Morbid Angel przyszło dorzucić swoje trzy grosze i zagrać coś zupełnie innego niż Autopsy, Death, Obituary czy Pestilence.
Nie usiłowali oni bowiem być najbardziej brutalni czy ciężcy. Oczywiście pełno tu blastów i szaleńczych jazd, lecz jest to w jakiś sposób muzyka ambitniejsza.
Rytmy często się zmieniają przez co kompozycje są dość połamane. Wszystko idzie płynnie dzięki temu, że perkusista - Pete Sandoval prawie nie daje stopom odpocząć i permanentnie double-bassuje.
Morbid Angel wyróżnił się też tym, że w '89 nie było jeszcze tak bluźnierczych tekstów. Przynajmniej w death metalu, który skupiał się jak wiadomo bardziej na śmierci.
Ta szatańska otoczka stała się od ów czasu etykietą przypiętą do zespołu, całkowicie słusznie.
Sama muzyka ma w sobie coś mistycznego. Nie raz usłyszymy tu jakieś dziwne, pokręcone melodie. Ani trochę nie brzmi to jednak głupawo. Brzmi to jak zbiór czegoś w rodzaju psalmów tyle, że dla czorta. I to dopracowanych.
Za stworzenie tej muzyki a przynajmniej jej części granej na tym głośniejszym instrumencie strunowym (bez urazy basiści) odpowiedzialny jest istny Uczeń Diabła. Z dużych liter napisane dlatego, że jest to ksywka, którą dali Paganiniemu, lecz w tym przypadku świetnie pasuje do Trey'a Azagtotha.
Drugim gitarzystą jest facet, który ma coś włoskiego w swoim nazwisku więc też można o nim powiedzieć jak mowa o Paganinim. Chodzi tu o Richarda Brunelle'a.
Jak już basiści się na mnie obrazili to wymienię z nazwiska jednego, który robi też na wokalu. Jest to David Vincent. Teksty to też jego sprawka. Nad basem nie ma co się rozpływać, bo za bardzo nie ma go słychać ale wokal jest dość specyficzny. Nie jest to typowy growl tylko coś idącego w kierunku Schaefera z Atheist tyle, że cichszy. Nie ma tu jakiegoś bulgotania. Szorstki można powiedzieć. Ja jednak lubię usłyszeć to odjechanie od "normy" i generycznego wokalu death metalowego.
Perkusja to natomiast brożka Pete'a Sandovala, którego można tutaj spokojnie nazwać maszyną. Permanentny double bass o czym mówiłem już wcześniej i pierwszy raz w metalu tyle blastowania (poprawcie jeśli się mylę) a ten człowiek w ogóle się nie męczy i do tego ma niebylejaką technikę. Chylimy pokłony.
Garnki... Na okładce w moim mniemaniu widzimy jakiś garnek/kocioł. Jakby to był kocioł to bym się nie zdziwił w przypadku tych szatanów.
Większość zawartości tej płyty to klasyki i warto przesłuchać wszystkie, bo na pewno ktoś znajdzie coś dla siebie. Ambitny death metal, bardzo pokręcony i połamany a więc naprawdę poświęćcie czas i odpalcie album urządzenie grające w Ołtarz Szaleństwa.
Ocena: 10/10
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Poprawka - Terorizer - World Downfall. Wydana pół roku później ale chyba nagrana przed Altars i co ciekawe tam też blastuje Sandoval a na basie gra Vincent. Jedna z najleszych płyt metalowych w historii. Lepsza od wyszystkich Morbidów.
OdpowiedzUsuńNo bez przesady z tym "World Downfall" no coorwa... :) Jest bardzo dobra ale to taki w zasadzie punk/core/grind
Usuń