Myślę, iż nie będziemy się sprzeczać o to czy trzecia płyta szwajcarskiej grupy Coroner jest momentem, w którym ich kariera sięgnęła zenitu.
Jest to środek ich dyskografii i słychać, że jest to dalej styl zapoczątkowany na "R.I.P." i przypieczętowany na "Punishment for Decadence" ale jest już w nim coś z kolejnego w ich katalogu "Mental Vortex", lecz opisywany dziś album jest od następcy zdecydowanie lepszy.
Rzeczą, która jednak najbardziej wyróżnia ten krążek od poprzedników jest produkcja, której jakość drastycznie się polepszyła. Muzyce nie towarzyszy już poczucie takiego archaicznego brzmienia i lekki chaos mimo, że zespół drugi rok kontynuował nagrywanie w tym samym studiu - Sky Trak Studio w Berlinie Zachodnim. Miksowaniem zajął się słynny Scott Burns.
W 1990 wyszła kaseta VHS z koncertem grupy w Berlinie Zachodnim i na wideo tym widzimy, że w tym okresie zespół potrafił przyciągnąć na występ większą grupę ludzi i zachwycić swoim kunsztem na żywo, szczerze polecam.
Tommy Vetterli nie shred'uje już tak jak chociażby na "R.I.P.", lecz jego riffy nie są ani trochę gorsze. Tutejsze są nawet bardziej "przyswajalne" co nie znaczy, że techniczna strona leży. Progresu gitarzysty nie zauważymy a to dlatego, że już na debiutanckiej płycie Tommy zawijał strunami jak makaronem na widelcu. Nie będzie przesadą jeśli powiem, że jest on tu głównym aktorem i dzięki jego stylowi grania Coroner jest nie do podrobienia. Solówki tegoż gitarzysty nabrały tu momentami brzmienia bluesowych zagrywek.
Oczywiście wspominałem już o tym, że produkcja wykonała tutaj wielki krok naprzód a więc nie tylko wokal Rona Brodera jest głośniejszy (na "Punishment..." był jakby zakopany) ale też jego bas. Za dotrzymanie tempa Vetterli'emu zawsze props.
Perkusista Marky Edelmann na tym albumie swoją grą nie powodował opadania szczęki i pytania "jak on to zrobił?", lecz generalnie jest naprawdę solidnym pałkarzem a do tego wszystkie a przynajmniej zdecydowana większość wszystkich tekstów Coronera była pisana przez niego. Szacun.
Warstwa liryczna jeszcze bardziej przesunęła się w stronę jakichś negatywnych personalnych odczuć czy dotykanie problemów naszej cywilizacji, społeczeństwa jak np. krytyka naszego Zachodu w "Last Entertainment" do którego również zrealizowano teledysk czy rzucający się w oczy tytuł "No Need to Be Human".
Kompozycje na tym albumie są bardziej zwarte niż poprzednio ale dalej zaskakują i zdumiewają oryginalnością i pomysłowością. Można więc powiedzieć, że ta płyta jest Coronerem w pigułce.
Jest ona pierwszą, którą od nich słuchałem i po prostu nie było bata bym nie przesłuchał ich dyskografii, szkoda tylko, że dość krótkiej.
Pierwszy utwór: Die by My Hand. Perkusyjna kanonada i pobrzmiewający do czego dochodzą dwa zakręcone motywy gitarowe. Potem dość prosty riff lecz i tak miazga i słysząc t pierwszy raz byłem zachwycony. Wokal Rona świetnie pasuje do tej atmosfery, która świetnie zostaje zaakcentowana popiskiwaniem gitary Tommy'ego w refrenie.
Mozolnie zaczyna się "No Need to Be Human", lecz mi nie przeszkadza nawet gdy dość wolno, hipnotycznie macham do tego głową. Pamiętliwy jest refren i to:
"Why do you do this, stop it now
'Cause in fact you're innocent
Like a new born child"
Po czym wrzucamy nagle na wyższy bieg. Następnie znów refren i senna melodia na clean'ie i harmonijna solówka.
"Read My Scars" czyli znowuż coś związanego z negatywnymi odczuciami. Początkowe "dudu-dudu-dudu-dudu-dudu-
Ten kawałek nie zyskał ode mnie tak dużej uwagi jak większość pozostałych, lecz i tak trzyma bardzo wysoki poziom.
Następne "D.O.A." (Death On Arrival) to jak do tej pory najbardziej zakręcony utwór. Zwrotkowy riff jest bardzo dynamiczny po czym przychodzi jeszcze szybszy i ostry. Refren połamany, do końca utworu ciąg dalszy łamania kompozycji, świetnie.
"Mistress of Deception" - mój ulubiony utwór z tej płyty razem z "Tunnel of Pain". Zaczynamy dojebaną galopadą. Refren również najlepszy na tej płycie. Po refrenie Tommy pokazuje swój skill. Solówka z polotem, refren i riff, w którym pięknie brzmi to cyfrowe, robotyczne brzmienie.
Wspomniany "Tunnel of Pain" łamie kark. Dużo szybszy od poprzednika, który i tak urywał dupę. W 2:20 niby taki prosty riff a przy głośności na maxa naprawdę powala i można się wyżyć.
"Why It Hurts" łapie naszą uwagę od początku, lecz w porównaniu do reszty tego fenomenalnego albumu to nic specjalnego. Słowa napisał basista Celtic Frost - Martic Eric Ain. Celtic Frost? To w sumie dzięki temu zespołowi powstał Coroner, bo szwajcarscy thraszerzy byli technikami na koncertach Celtic Frost. Cudowny zbieg okoliczności.
"Last Entertainment" i last song zarazem. Tutaj Ron używa strun głosowych w inny sposób - mówi ale bez obaw, to nie brzmi jak Lulu gdzie i warstwa muzyczna jest do dupy i ten wokal można o kant dupy rozbić. Tutaj to ciekawe urozmaicenie i dobrze tutaj pasuje. Ten motyw na syntezatorze to taki, że aż ciary przechodzą. W drugiej połowie Tommy dostaje okazję się wyhasać.
"No More Color" to dzieło kanoniczne tech thrashu. Jeśli lubicie te klimaty to wierzę, że jeśli ktoś z was tego nie słuchał to po przesłuchaniu tego raz jeszcze będzie to łoił aż stanie się to jedna z jego ulubionych płyt.
Ocena: 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz